Radosław Kieryłowicz Radosław Kieryłowicz
269
BLOG

Deszcze niespokojne

Radosław Kieryłowicz Radosław Kieryłowicz Polityka Obserwuj notkę 0

potargały sad...

Niestety nie będzie to o czterech pancernych, a o pogodzie.

Ktoś pomyśli, wyrwał się kretyn pisać tu o pogodzie, zamiast na jakimś portalu dla kobiet.

Ano właśnie tu, a nie gdzie indziej, bo nie będzie o samej pogodzie, a o jej przewidywaniu, a nawet nie o przewidywaniu, a o skutkach zaniedbań.

Otóż, tak się to dziwnie składa w naszej Polszcze, że najbardziej mokrym miesiącem jest nie marzec, nie październik, a lipiec. 30% wszystkich opadów w ciągu roku na ten miesiąc przypada i nijak nie idzie tego obejść.

W ostatnim 21-leciu przejechało się na tym zjawisku atmosferycznym parę rządów i wszystko wskazuje na to, że przejedzie się jeszcze nie jeden. Wynika to rzecz jasna z martwienia się o najbliższe wskaźniki kwartalne, premie, ewentualne wybory, a nie o ludzi, którymi przyszło rządzić.

W 1997 na Dolnym Śląsku w wyniku powodzi zalanych zostało 6,65 tys. km2 powierzchni, życie straciło 56 osób, a straty szacowano na 12 mld zł. Dach nad głową straciło 7 tys. osób, majątek straciło ok. 9 tys. firm, woda zniszczyła 14,5 tys. km dróg i 2 tys. km torów. Najbardziej spektakularnym zdarzeniem było zalanie części Wrocławia

W 2001 r. Gdańsk, Małopolska, Ostrowiec Świętokrzyski, kilka tys. ha gruntów zalanych, kilka ofiar śmiertelnych, Podtatrze przez 1 dzień odcięte od świata

W 2010 ponownie powódź nawiedziła wiele regionów kraju, kilka razy, choć najbardziej ucierpiało Powiśle Lubelskie, okolice Sandomierza, i jeszcze raz Wrocław. zalanych zostało ponad 5,5 tys. km2, zgineło 16 osób, a straty szacuje się na ok. 20 mld zł. A liczba osób poszkodowanych przez żywioł kształtuje się na wysokości 100 tys. osób

Ile jeszcze trzeba powodzi, aby władza zaczęła wysnuwać wnioski o stanie zagrożenia. Dobrze, że nie mamy trzęsień ziemi i tsunami, bo z tym z pewnością nie poradzilibysmy sobie, skoro nie jesteśmy w stanie wybudowaś kilku odcinków dwupasmowych jezdni w przewidywalnym terminie.

W 1897 i 1903 r. na Dolnym Śląsku miały miejsce dwie powodzie, o skali porównywalnej z tą w 1997 r. Co wówczas zrobiono? Do 1940 r. wybudowano tysiąc zapór i zbiorników retencyjnych oraz sieć jazów, które zamykały strumyki tuż przy ujściu. W wyniku działań wojennych ostało się ich 13, natomiast jazy nie remontowane od dziesięcioleci niszczeją. Obecnie na terenie Dolnego Śląska jest aż 17 zbiorników retencyjnych! (na 1000 w 1940 r.) o jazach cisza.

Przed wojną po wielkiej powodzi w Zakopanem w 1934 r. uregulowano potok bystry, oraz zbudowano tamy przelewowe na dopływach Białego Dunajca wypływających z Pogórza Spisko-Gubałowskiego, jak również przygotowano plany budowy zbiornika Czorsztyńskiego, nb. miał on być 1,5 m. wyższy co zapobiegłoby zbyt szybkiemu wypełnianiu rumoszem skalnym, Zbudowano zalew Czchowski i prawie ukończono Rożnowski. Niby nic, a jednak. Obecnie zbiorników retencyjnych na karpackich dopływach Wisły jest tylko 8.

W PRL też się przelewało, ale mówimy teraz o czasie obecnym, a obecnie jak wiemy, mamy globalne ocieplenie i w związku z tym powodzie. Cieszmy się, że średnia opadów w naszym kraju wynosi tylko 700 mm, a w górach maksymalnie 1400 (Tatry), bo w takiej np. Japonii średnia wynosi ok. 1800, a max. 3200. I jakoś nie słychać tam o powodziach nie wywołanych falą tsunami. Ot poprostu widać, że tam pada równomiernie. Nic bardziej błędnego, ale przyjrzeć się temu można.

Jak wiemy z marcowego kataklizmu Japonia atomem stoi, ale nie zawsze tak było. W ubiegłym wieku stawiano na hydroenergetykę, wobec czego kraj pokrył się siecią zbiorników wodnych. Ale to nie wszystko. W połowie lat 90. ub. wieku wpadła mi w ręce mapa topograficzna Japonii w skali 1:25.000. Miałem przetłumaczyć jej legendę. I po dokładniejszym przyjrzeniu się, okazało się, że większość nawet małych rzeczułek górskich przed ujściem zamkniętych jest tamą. Jak łatwo się domyśleć, jest to taka protoretencja. Jak pada, zamykamy jaz i ile wody taki zbiornik pomieści, tyle nie odpłynie. Jak się trochę uleje, szkody nie będzie. Wobec czego nawet podczas ulewnych deszczy górskich ilość wody w korytach japońskich rzek, prawda, o dość krótkim przebiegu, ale bywaja i takie po 400 km. jest regulowana.

Drugą sprawą jest obudowanie koryt rzek wałami. I u nas są takowe, ale jakimś dziwnym trafem wypadają w połowie tarasu zalewowego. Wiadomo, że zaraz za takim wałem można już się budować, bo chroni nas wał! Można rzec: takiego wała! Bo istnieje jeszcze coś takiego jak podsiąkanie wód gruntowych, których poziom podnosi się wraz z nadejściem fali powodziowej. Jednym słowem woda wybija od dołu i mamy bardzo ładną powódź... Inna sprawa, że te wały to tak naprawdę tylko namiastka, bo co z tego, że usypioemy taki wał, jak rdzenia nie ma. Nie mówię, żeby od razu miał zbrojony beton, ale np. konstrukcja koszowa, stalowo-kamienna, oblana cementem, albo choćby drewniano-gliniana (jak za czasów Piastów) też by pewną ochronę stanowiło. Tymczasem nie można, bo przecież zwierzęta ryjące takie jak nornice, albo krety muszą mieć komfort rycia w wałach i przedostawania się na drugą stronę. to im zapewniają ekolodzy! A propos, gdzie są ekolodzy, kiedy powódź zmywa siedliska czapli czarnej w łęgach Narwi przy z ujściu z Wisłą? Hę! Wobec czego taki wał jest po prostu kupą ziemi i tylko tyle. I widząc podnoszący się poziom wody w rzece można tylko się modlić i czekać kiedy ta kupa ziemi zostanie rozmyta, a wtedy...

W 1997 r. premier Cimoszewicz raczył był pouczać Polaków, że przed powodzia trzeba się ubezpieczyć. Jak wiadomo jego rząd spłynął, w 2010 r. kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski powiedział, że woda ma to do siebie, że najpierw gromadzi się, a potem spływa do morza. Tym razem nie on spłynął. Spłynęło jednak kilka tysięcy domów tak z wodą jak i z błotem.

Pojawiły się bowiem znane, lecz w Polsce kompletnie lekceważone zjawiska jak osuwiska namokniętego gruntu. Grunt ma to do siebie, że jak jest namoknięty to może spłynąć. Mozna oczywiście temu zapobiegać choćby, przez zalesianie stoków. Skoro UE nam daje kasę na zalesianie, to zróbmy cos pożytecznego. Zalesianie stoków ma jeszcze dodatkowo tę zaletę, ze poprawia naturalna retencję gleby, po prostu więcej wody w nią wsiąka.

Powrócę jeszcze na koniec do małych tam zamykających ujścia potoków. Gdyby na każdej rzeczułce, na terenach górskich powstała taka tama, o przepuście otwartym równym średniemu przepływowi rzeki (nawet bez jazu, tylko z kamiennym oknem) i dodatkowo część wody skierowanoby na turbinkę, to nie dość, że zapobieglibyśmy powodziom na terenach górskich (Góry Świętokrzyskie, wzgórza na terenie Trójmiasta to też góry...) ale jeszcze mielibyśmy z tego energię, która np. mogłaby być spożytkowana na zasilanie automatyki tamy. I może mniej trzeba byłowy budować wielkich strojek socjalizmu w postaci wielkich zbiorników retencyjnych, które nb. bardzo często, czego nigdy nie mogę zrozumieć, opróżnia się dopiero przed nadejściem fali kulminacyjnej, jak to było podczas powodzi w 1997 r. kiedy zalano część Nysy zrzutem ze zbiornika Nyskiego.

No ale pomarzyć rzecz dobra...

Od jutra zapowiadają deszcze i burze, mam nadzieję, że nie będą to deszcze niespokojne!

 

PS.

Przedstawione przeze mnie tutaj wiadomości, to nie jakies profesorskie objawienia, czy badania tajne/poufne, a wiedza wyniesiona z liceum przez przeciętnego, uważajacego na lekcjach geografii ucznia, oraz studenta geografii przez 3 lata studiów (licencjat). No ale jeśli decydenci nie odróżniają np. CO2 od pary wodnej....

Tradycjonalista, uważający, ze prawdziwe korzenie nowoczesnego społeczeństwa polskiego wyrastają wprost z tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wsparte o doświadczenia zaborów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka